Pociąg do huty

Tu niedaleko jest przejazd kolejowy. Taki naziemny ze szlabanami, z nastawnią przy boku i panem dróżnikiem w odblaskowej kamizelce. Wydaje się dziwne, że miasto nie utopiło tego przejścia w podziemnym rowie, a szyn nie zalało gęstym asfaltem, więc prawdopodobnie musiało nastąpić jakieś niedopatrzenie, przeoczenie, a może nawet zapomnienie od strony organów odpowiedzialnych za zniszczenie świata.

Poszedłem tam. Poszedłem zobaczyć jak opuszczają się te szlabany i jak między nimi przeciska się pociąg wyładowany ludźmi, węglem czy innym złomem. Miałem szczęście. Szlabany zsunęły się lekko nad jezdnię jakby na mój widok. Stoję. Minuta. Dwie. Trzy. Podchodzi patyczakowaty pan w średnim wieku, z elektrofajką w zębach i białą torbą z logiem znanej marki z dwiema spółgłoskami i & w środku. Cztery. Pięć. Rozmawia ze mną.

– Coś wcześnie opuścili. Pewnie dali sygnał jak ruszał na Czystem. Dlatego to tyle trwa. A może, hehe, mają przerwę śniadaniową. Siedzą dwadzieścia cztery, to kto wie, może teraz dopiero jedzą śniadanie. O, już chyba jedzie. To spalinowy. Tak, spalinowy. Bo nie słychać syczenia kabli. O, mówiłem. Spalinowy. Ósemka. Do huty. Do huty. Do huty…

Jedna myśl na temat “Pociąg do huty

Dodaj komentarz